Symboliczny wymiar nieszczęscia, jakie nas dotknęło 10.04.2010 skłania do myślenia emocjami, ale i tu historia powtórzyła się w myśl reguły - pierwszy raz jako tragedia, drugi jako komedia. Pięćdzieiąt miesięcy po Smoleńsku pojawia się notka z przypisem:
Nie zgadzasz się ze sprowadzeniem na 20 metrów w celu wybuchnięcia przy pomocy jedynie dostępnych spadkobiercom NKWDystów śródków o zasięgu do 20m, na wszelki wypadk zabezpieczonych sprężyną, to jesteś jak kwitujący katyńskie kłamstwo Burdenko.
A wystarczy popatrzeć na ubawowy nastrój panów Biniendy, Nowaczyka i Berczyńskiego w Doylestown. Cieszewskiego i Ziółkowskiego na II KS oraz poczytać Biniendę opowiadającego, co też jemu i jego żonie - zresztą nieobecnej - powiedzieli prokuratorzy, żeby widzieć, iż już dawno o żadną katastrofę nie chodzi, tylko o tę publiczność bijącą brawa i wrzucającą do koszyczka, oraz o kolejny filmik, który resort prawdy jedynej sprzeda z którymś wydaniem GaPola. Oczywiscie po wyborach, bo w prawdę jedyną już prawie nikt nie wierzy, a najmniej jej głosiciele, ale przecież zarobić coś trzeba i poistnieć w mediach też. Aby do następych wyborów, przed którymi prawda jedyna znowu na chwilę zostanie ukryta.
Przed argumentem "z Burdenki" był argument "z Dżemilewa". Ale żywy Dżemilew jest przecież przesłanką na to, iż w Smoleńsku zamachu nie było. Jeżeli zaś jedynym i oczywistym dowodem na zamach ma być mord sprzed kilkudziesięciu lat, to ten dowód istniał przed katastrofą i robi się idiotycznie, bo okazuje się, że agrument "z Burdenki" jest dowodem na zbiorowe samobójstwo.
Miał być argument "z Hertzberga", tylko temu dostarczono również "nieco mniej starannie wyselekcjonowane" informacje.
O myśleniu - nie zgadzasz się z nami - jesteś kagiebista lub podobne, można by powiedzieć, że totalitarne, ale to przecież tylko śmieszna podróba - tylko skąd ono u ludzi podobno z tym systemem wiecznie walczących?
